Komentarze: 13
Byla wczesna jesien. Liscie powoli zmienialy swe zielonkawe odcienie na soczyste czerwienie, sloneczne kolory zolci oraz ciemne brazy. Agata byla wykonczona po calym dniu nauki, choc to byla jej codziennosc, gdyz chodzila jud do klasy maturalnej. Zmeczenie dalo jej we znaki, dlatego postanowilawybrac sie na spacer. Szla calkiem sama, zamyslona. Nie wiedziala, gdzie idzie. Mijala wysokie, przedwojenne bloki, z ktorych raz na jakis czas odpadaly kawalki starej farby. Ludzie przechodzili calkiem obojetnie. Nikt nie zwracal na nia uwagi. Czula sie niepotrzebna. Byla tylko jedna rzecz, ktora tak naprawde zaprzatala jej glowe. To bylo cos w niej. Dokladniej mowiac- dziecko. Agata byla za mloda, nie rozumiala czemu wlasnie jej sie to przytrafilo. To cos, czyli "Ono" nie dawalo jej spokoju. Musiala cos z tym zrobic.... Szla dosc dlugo, dopoki nie ujrzala ogromnego lasu. Postanowila do niego wejsc. Szla szeroka sciezka, ktora byla bardzo dluga, a jej koniec zamazywal sie wsrod wysokich drzew. Agata dostrezgla duzy glaz, na ktorym niewiele myslac usiadla. Obok ujrzala mala, czerwona biedronke, dzieki ktorej na jej twarzy zagoscil usmiech. Wlasnie w tej chwili uswiadomila sobie, jak wielu rzeczy nie dostrzeg, a jak wiele spraw nie zalatwia. Jej oczy wedrowaly po calym lesie, uszy nasluchiwaly, a dlonie gladzily nierowna kore. Po raz pierwsze dostrzegla, ze korony drzew czule sie obejmuja, tworzac szczelny baldachim, pod ktorym rozciaga sie cien. Niekiedy slonce przebija sie i delikatnie oswietla ziemie. Pajaki rozsuwaja cienkie lub grubsze sieci. Jej szeroko rozwarte blekitne oczy ukladaja swa wlasna siec, snujac sie po galeziach tuz nad jej glowa. Agata podnosi sie i rusza w glab lasu. Czuje sie bezpieczna, dokladnie tak jakby ktos prowadzil ja za reke. Nasluchuje jak kolysza sie liscie na wietrze, a ptaki wygrywaja rozne melodie. Zdaje sie slyszec, jak niewidoczne dla niej stworzenia skradaja sie, delikatnie poruszajac galeziami krzewow. Wiatr przemyka miedzy drzewami i gladzi jej wlosy. Pod jej stopami pekaja cienkie galazki i szeleszcza uschniete liscie. Po chwili dziewczyna znajduje sie na niewysokiej gorce, porosnietej seledynowa trawa. Patrzac w glab lasu, dostrzega blekitna plame. Schodzi z gorki w jej kierunku. Przed jej oczami wylania sie jezioro. Siada na drewnianym pomoscie, a do jej uszu dociera ciche spiewanie wody. Zaby swym rechotem zagluszaja odglosy jeziora, ktore jest niewielkie i widac drugi brzeg, ktory jest porosniety lasem, z ciemniejacymi zatoczkami, do ktorych juz nie docieraja ciemnoczerwone promienie zachodzacego slonca. Ryby milcza, powoli cichnie kumkanie zab. Z oddali slychac jak swierszcze stroja swe instrumenty. Agata wklada reke do wody. Jest ona lodowata, choc taka piekna. Pochyla sie i powtornie wklada do niej reke, po czym przyglada sie swemu odbicu w lazurowej wodzie. Nagle do jej uszu dobiega szelest. Agata odwraca sie i obserwuje geste knieje, ale nie dostrzega nic podejrzanego. Wstaje i zauwaza mala sarenke. Agata zdumila sie tym, co zobaczyla. Sarna jest smukla i niewysoka. Przestraszona przyglada sie dziewczynie, po czym ucieka. Las milknie, wszystko zapada w sen. Dziewczyna wraca do domu. Chwile spedzone w lesie wiele ja nauczyly. Zrozumiala, ze to dziecko musi sie urodzic, bo to czastka jej, ktora powinna tak jak ona poznac swiat. Ale nie od tej gorszej strony, ale od tej dobrej, ktora powinna pokazac jej matka swa miloscia.
Moze talentu pisarskiego nie mam, ale to tylko wypracowanie na polski ;p